W sytuacji gdy Ukraińcy uciekają przed wojną i latającymi im nad głowami rakietami, gdy szukają desperacko jakiegoś schronienia, pomocy – wypominanie im w takim momencie Wołynia czy jakichś innych zbrodni popełnionych przez ich dziadków i dawniejszych przodków to czyste kretyństwo i przejaw najgorszego sortu polaczkowatości. To tak jak gdyby Polakom w podobnej sytuacji ktoś pierdolił o Berezie Kartuskiej czy o zbrodniach popełnianych przez bandy Ognia i Burego, oczekując, że będziemy za to przepraszać, choć jako obecne pokolenie nie mamy z tamtymi wydarzeniami nic wspólnego…
Owszem, o trudnej historii trzeba dyskutować, nie wolno zapominać o jej mrocznych kartach, ale są sytuacje takie jak obecnie gdzie elementarna przyzwoitość nakazuje pomóc ludziom w potrzebie, odłożyć te dysputy na spokojniejszy czas i nie zadręczać ich akurat teraz jakimiś historycznymi zaszłościami.
A wyzywanie od banderowców wszystkich Ukraińców i wrzucanie całego narodu ukraińskiego do jednego worka świadczy o zwykłej głupocie i ignorancji. Wypadałoby zasięgnąć wiedzy, czy i gdzie tak właściwie na Ukrainie jest jeszcze żywy kult UPA i Bandery, no i może przejrzeć choć raz hasła na Wikipedii poświęcone banderowcom, szczególnie zaś sekcje poświęcone próbom ich upamiętniania. Bo wbrew temu co niektórzy głoszą, powtarzając przy tym narrację kremlowskich trolli i pożytecznych idiotów, Ukrainie bardzo daleko do bycia „jednym wielkim banderlandem”. Rozumiem, że niejednokrotnie osoby używające podobnych określeń potraciły bliskich w rezultacie ludobójstwa na Wołyniu, ale na litość boską, emocje nie powinny przesłaniać rozumu.