Stała się rzecz niesłychana – Gazeta Wyborcza właśnie ostro podpadła „bojownikom o tolerancję”! I to podpadła publikacją, która w żadnym miejscu nikogo nie atakuje. Sranie na redakcję w social mediach trwa w najlepsze, mimo iż rzeczona publikacja została już dawno usunięta, a osoba podobno odpowiedzialna za jej wrzucenie na stronę GW przebąkuje coś o „przeprosinach” i mającym się odbyć w redakcji „szkoleniu o tolerancji”.
Zachowała się kopia publikacji w Internet Archive: http://web.archive.org/web/20210112073958/https://wyborcza.pl/7,162657,26675267,mamo-mam-udawac-osobe-niebinarna-nie-chce-ale-nie-chce-tez.html?disableRedirects=true
Gdyby i stamtąd zniknęła, poniżej wrzucę kopiujwklejkę.
Miał to być rzekomo list jednej z czytelniczek, podpisującej się jako „Tosia”. Co prawda autentyczność listu niektórzy poddają w wątpliwość, jednak w świetle tego co się aktualnie dzieje w social mediach, jak również tego jak błędnie niektórzy zinterpretowali jego treść, kwestia autentyczności staje się sprawą drugo- a nawet trzeciorzędną.
O czym traktuje tekst? Jest to zbiór spostrzeżeń oraz komentarz do sytuacji, z jaką rzekomo w szkole styka się córka autorki listu. Córka chce się z kimś w szkole przyjaźnić i utrzymywac dobre stosunki. Tu się jednak pojawia problem: otóż w środowisku szkolnym dominują dwie skrajności, lewicowe „alternatywki” i prawicowi „faszyści”. Nie zgadzasz się z którymś z poglądów głoszonych przez jedną z tych skrajności – zostaniesz wepchnięty w drugą skrajność i narazisz się na ataki. Dziewczyna nie chce być atakowana, ale też nie chce na siłę udawać, że zgadza się w pełni z tym co głoszą reprezentujący skrajności koledzy.
List traktuje zatem o skrajnościach i wynikających z nich trudnościach, na jakie napotyka córka „Tosi”. Nie ma w tym tekście absolutnie żadnych przejawów atakowania czy żywienia niechęci do kogokolwiek z jakiegokolwiek powodu. Mamy tu opis próby odnalezienia się w skrajnie podzielonym środowisku szkolnym.
Mimo to, w social mediach rozgorzał niezły shitstorm. Dlaczego? A no dlatego, że niektórzy z czytających uznali tę publikację za transfobiczną. Potoki gówna wylewają się również z feministycznych fanpejdży.
List wisiał na stronie GW jeden dzień. Aleksandra Sobczak, szefowa serwisu Wyborcza.pl. poinformowała dziś o usunięciu publikacji: „Usuwamy ten list. Bardzo przepraszam za tę publikację. Nie mam nic na nasze usprawiedliwienie. W czwartek Fundacja Trans-Fuzja zrobi szkolenie dla naszej redakcji. Mam nadzieję, że to pomoże zwiększyć naszą wrażliwość. Jeszcze raz bardzo bardzo przepraszam”.
I tak oto publikacja niewinnego, moim zdaniem dalekiego od jakiejkolwiek transfobii, „listu” poskutkowała potężną internetową gównoburzą – moim zdaniem niesłusznie wywołaną przez fanatyków chorej poprawności politycznej i bojowników o nie wiadomo jak rozumianą „tolerancję” – a w dalszej kolejności jakimś szkoleniem „mającym zwiększyć wrażliwość” w redakcji GW… no pewnie, niech od razu zrobią im szkolenie z poprawnego i jedynie słusznego sposobu myślenia.
Niżej wklejam kopię listu według tego, co zachowało się w Internet Archive:
List do Redakcji
„Mamo, mam udawać osobę niebinarną? Nie chcę! Ale nie chcę też stracić przyjaciół”
Dyskusji nie ma. Jesteś przeciw nam, bo negujesz choć jedną rzecz z naszego zestawu poglądów, albo jesteś z nami, ale siedzisz cicho, jak mysz pod miotłą. O ile można to wybaczyć dzieciom, które naprawdę szukają akceptacji, to niestety obserwuję to również wśród dorosłych kobiet – pisze zaniepokojona matka.
Bardzo chciałabym wyrazić swoją opinię na temat, który jest, zwłaszcza w lewicowym półświatku, ostatnio bardzo nośny – o osobach z macicami, niebinarności i tego typu tożsamościowych sprawach. Piszę z perspektywy osoby po czterdziestce, którą być może młodsze osoby nazwą dziadersem, bo – niestety – czasem wyzwiska to jedyny oręż młodszych osób.
Od pewnego czasu w internecie rozwija się sobie niepokojący dyskurs, nieco zamiatający kobiety pod dywan. Kobiety, w sensie czysto biologicznym i płciowym. Nie mam na myśli nawet osób z macicami! Bo przecież kobiety spotykają różne przypadłości, które z grona osób z „macicami” je wymazują.
Na przykładzie mojej nastoletniej córki, która dzieli ze mną swoje radości i smutki, widzę, jak zmienił się świat kobiet. Patrząc nawet przez pryzmat tylko samego internetu – zaczęto normalizować kobiece owłosienie, różne rozmiary kobiet, wiele robi się dla szeroko pojętej ciałopozytywności. Gdy ja byłam w wieku mojej córki, nikomu nawet się nie śniło publicznie mówić o takich sprawach!
Z drugiej strony jest też obecny pewien niepokojący nurt – córka mówi, że bardzo dużo znajomych identyfikuje się jako osoby niebinarne, „wybiera sobie zaimki”, niektórzy stwierdzają, że są transpłciowi. Przyglądam się temu zjawisku z zaciekawieniem i zmartwieniem. Widzę bowiem, że z drugiej strony zanikło naturalne zjawisko subkultur, czyli kojarzenia się młodzieży według zainteresowań.
Nie ma już metali, punków, nie ma hipisów. Córka opowiada, że są tylko tak zwane „alternatywki”, a z drugiej strony prawicowa młodzież – i albo należysz do jednej grupy, albo jesteś spychana do drugiej. Nie ma nic pomiędzy!
Oznacza to w praktyce, że albo przyjmujesz paczkę poglądów zawierającą niebinarność, „poczucie płci”, albo jesteś klasyfikowana jako przeciwniczka, „terfka”, „transfobka” (mimo że przecież ani ja, ani córka nie wykluczamy osób trans!) i nie ma możliwości rozmowy pomiędzy tymi dwoma grupami. To powoduje społeczny ostracyzm części młodych kobiet. Córka przeżywała długie rozterki, którymi się ze mną podzieliła po pewnym czasie – „,Mamo, co mam robić? Mam udawać osobę niebinarną? Przecież ja nie chcę! A nie chcę stracić moich przyjaciół!”.
Moim zdaniem to koszmarny wybór między młotem a kowadłem, młoda kobieta myśli o tym, by się wyzbyć swojej identyfikacji jedynie po to, by zaimponować koleżankom!
Chcąc doedukować się na ten temat, by gołosłownie nie doradzać córce, oceniłam, że to wszystko staje się nieświadomym szaleństwem. Taki sposób pojmowania świata nie dość, że zakłada, że płeć ma jakieś swoje własne poczucie i uczucia – co jest bzdurą, bo płeć to „materialne” doświadczenie, to jeszcze w konsekwencji może prowadzić do zmniejszenia poczucia wartości kobiet, które będą uciekały w inne dyskursy, zmuszane do tego poczuciem konieczności dostosowania się do otaczającego je towarzystwa.
O ileż bezpieczniejsze były subkultury, z których wynosiło się jednak pewien świat wartości! Tutaj widzę tylko dyskusję na temat tego, jakiej kto jest płci, kim się kto czuje! Kiedyś uczucia lokowało się w hobby, w zainteresowania, w muzykę, w drugiego człowieka, a kreowanie swojej tożsamości wychodziło poza to, jaką się ma płeć. To co się dzieje obecnie, paradoksalnie pogłębia stereotypy płciowe! Osoby wplątane w ten płciowy zamęt być może nawet tego nie są świadome – tym gorzej dla nich samych!
Najgorsze w tej rzeczywistości jest odbieranie pola do dyskusji – bo albo jesteś przeciw nam, bo negujesz choć jedną rzecz z naszego zestawu poglądów, albo jesteś z nami, ale siedzisz cicho, jak mysz pod miotłą. O ile można to wybaczyć dzieciom, które naprawdę szukają akceptacji, to niestety obserwuję to również wśród dorosłych kobiet. Wiem, że to minie, ale jakim kosztem, co to za sobą pociągnie!
Bardzo dziękuję za możliwość wyłożenia moich wątpliwości i proszę o rzetelną dyskusję. Moment, w którym zostanę nazwana TERFką, będzie oznaczał moment klęski dyskutantów – i tego właśnie mojej córki uczę.
Tosia