Czym się kończy wmuszanie „demokracji”

przez |

Jak zapewne wszyscy wiedzą, w dniu dzisiejszym miał miejsce atak terrorystyczny w Tunisie. Wśród zabitych są obywatele Rzeczypospolitej Polskiej. Oczywiście w mediach znów przy tej okazji rozgorzała dyskusja o tym, skąd się bierze ten cały terroryzm, jak mu zaradzić, jakie środki podjąć, i temu podobne, i tak dalej.

Jeden wniosek wydaje mi się słuszny: za eskalację terroryzmu islamskiego w ostatnich latach w głównej mierze odpowiedzialność ponosi… Zachód, a mówiąc dokładniej, chorobliwy, paranoiczny interwencjonizm państw zachodnich – przede wszystkim USA i innych krajów Sojuszu Północnoatlantyckiego – w krajach islamskich.

Gdzieś do roku 2001 ataki terrorystyczne ze strony islamistów w krajach Zachodu stanowiły rzadkość. Wszystko zmieniło się po 11 września 2001 roku, kiedy to „piewcy demokracji” w osobie władz Stanów Zjednoczonych (a może Zjebnoczonych?) rozpoczęły interwencje – najpierw w Afganistanie, potem w Iraku, następnie Libia i inne państwa. Wypatrzyli coś, znaleźli pretekst – i dalejże napierdzielać z własną wizją demokracji, a co!

A skutki tego, jak widzimy, są opłakane. Burdel, burdel i jeszcze raz burdel. A przejawów terroryzmu zamiast coraz mniej mamy coraz więcej.

Kiedy amerykańskie małpy wreszcie zrozumieją, że kraje Bliskiego Wschodu NIE POTRZEBUJĄ i NIE CHCĄ „demokracji” w takim wydaniu w jakim wmuszają ją Stany Zjednoczone? Przecież z tego forsowania są tylko kłopoty. Biliardy dolarów wyrzucone w błoto, a skutek jest zupełnie odwrotny w stosunku do zamierzonego.