Gdy oglądam filmiki takie jak ten powyżej, przypominają mi się moje wycieczki rowerem po mieście. Każdy wyjazd oznacza co najmniej kilka identycznych sytuacji. Jest sobie wydzielony chodnik dla pieszych i jest sobie obok niego ścieżka rowerowa. A mimo to te cioty łażą sobie po ścieżce, jak gdyby nigdy nic.
Może być oznakowane nie wiadomo jak. Czerwony kolor, namalowany rower, obok jeszcze znak drogowy że ta połowa chodnika jest dla pieszych a ta druga dla rowerzystów. Chuj śmierdzący w dupie, piesi łażą po ścieżce rowerowej i mają gdzieś, czy ktoś chce przejechać, czy nie. Nie zejdą ze ścieżki! No bo po co? To pieszy ma prawa (w tym wypadku ma prawo łazić po czym sobie zechce), a rowerzysta ma obowiązek (w tym wypadku obowiązek ominięcia pieszego tak, żeby w niego nie przywalić).
Koleś na tym filmie miał jeszcze w miarę lajtowo. Ja jadąc rowerem często napotykam na debili, którzy nie dość że łażą sobie po ścieżce dla nich nie przeznaczonej, to jeszcze gdy im dzwonię kłócą się, że o co mi chodzi, a niektórzy pokazują przy tym paluszkiem, krzycząc „tam jez droga!”.
I tylko czekaj, rowerzysto, aż któryś z tych „tam jez droga” magiczną siłą kopniaka prostonożnego spowoduje, że rzeczywiście wjedziesz na drogę (najlepiej radośnie wpadając przy tym pod koła samochodu – będzie jednego „głupiego” rowerzystę mniej, a pieszy będzie szczęśliwy).
Skąd ja to znam…. Przykład z wczoraj. Jadę sobie wieczorem (już było ciemnawo) swoim kubusiem… a co tam pochwale się. Mam cos takiego jak ten http://sportxxl.pl/gfx/main/Rower_Cube_LTD_CLS_S13.jpg do domu. Po prawej chodnik dla pieszych, potem mały żywopłocik około 50 cm i ścieżka dla rowerów, a obok niej trawnik. Są znaki na ścieżce, jest w kolorze czerwonym. Widzę że idzie pancia chodnikiem, a po trawniku jakiś piesek marki york shit su czy inna świnka morska biega. Z racji tego że ścieżka pusta i lekki wiatr w plecy to i prędkość słuszna – około 30/h. Jadę, a właściwie lecę i w myślach układam sobie listę zakupów na jutro kiedy około metra przede mną widzę cieniutka linkę. Po hamulcach, lekki skręt w bok, al nie dałem rady przed linka zatrzymać się naciągnąłem ją jakieś pół metra. Okazało się że pancia wyprowadzała pieska. Ona sama po chodniku, a piesek na smyczy automatycznej… cienkiej… czarnej… po drugiej stronie ścieżki. Jej reakcja to nie przeprosiny i skrucha a wydarcie japy na pół ulicy. Mój pierwszy odruch to trzepnąc pompką po łbie. Ale opanowałem się i w krótkich żołnierskich słowach skwitowałem ją, jej pieska, jej inteligencje, rozmaite wady genetyczne jakie posiadała a jakie spowodowały jej skretynienie i zaleciłem jak najszybsze oddalenie się z miejsca. Usiłowała jeszcze coś tam sapać, ale z naprzeciwka 2 rowerzysta wspomógł mnie. Obrażona i nafukana wzięła pieska na ręce i poszła z godnością. Obiecuję. Na drugi raz nie zahamuję i poświęcę potem czas na wydłubywanie pieska ze szprych