Zjawiskami paranormalnymi interesuję się już od dzieciństwa. Zaczęło się w czasach, gdy o Internecie najstarsi górale nie słyszeli – sięgałem wówczas po książki Lucjana Znicza, Arnolda Mostowicza, czasem też po prasę ezoteryczno-paranormalną. Była to fascynująca lektura – autorzy podchodzili do poruszanych przez siebie tematów z możliwie największym profesjonalizmem. Dążyli do wyjaśnienia opisywanych spraw, unikając przy tym podsuwania czytelnikom teorii wziętych „z powietrza” i usilnego wmawiania ludziom, że to, w co do tej pory wierzyli, to bzdura.
Wiele lat później powstał Internet – medium umożliwiające dotarcie do czytelnika w niewiarygodnie szybki sposób i stwarzające niepowtarzalną możliwość wymiany poglądów na grupach dyskusyjnych, a później – tysiącach for internetowych.
Internet jednak „przytaszczył” ze sobą pewien problem. Jest nim mianowicie trudność w zweryfikowaniu większości podawanych za jego pomocą informacji oraz łatwość w kreowaniu fikcyjnej osobowości i udawania kogoś, kim się tak naprawdę nie jest. Niezwykle trudno jest na przykład stwierdzić z pewnością, czy obserwacja UFO na drugim końcu świata naprawdę miała miejsce, czy może ktoś przypadkiem robi nas w bambuko, oraz czy osoba podająca się za znawcę i eksperta w danej sprawie naprawdę nim jest.
Dość znany przykład „udawanej osobowości naukowej” mieliśmy na anglojęzycznej Wikipedii, gdzie kilka lat temu jeden z najbardziej zaangażowanych użytkowników przyznał się, że tak naprawdę nie jest „doktorem na uczelni XXX” i że tylko „przykleił” sobie DR przed nazwiskiem.
Żeby jednak zdobyć w Internecie poważanie, wcale nie trzeba sobie doklejać do nazwiska tytułu naukowego…
Przeglądając zasoby Internetu, współtworząc jego małą cząstkę (administracja Paranormalium i moderacja na forum paranormalne.pl) i poznając możliwości, jakie ze sobą niesie to niepospolicie szybkie medium wymiany informacji i poglądów, zauważyłem zjawisko co najmniej niepokojące. Jest nim mianowicie łatwość, z jaką można zdobyć w nim uznanie i „renomę”. Wystarczy przecież zarejestrować się na takim czy innym forum internetowym o tematyce, w której wydaje ci się (tak, WYDAJE), że jesteś obeznany, i że owo obeznanie (pozostające często tylko obeznaniem w cudzysłowie) pozwala ci brać udział w dyskusjach i zakładać kolejne tematy. Teraz wystarczy, że ktoś się z tobą zgodzi – najlepiej kilka osób. Po jakimś okresie udzielania się na forum (często udzielaniu się towarzyszy zbieranie „punktów reputacji” czy jakiejś innej wirtualnej nagrody za aktywność, przyznawanej przez użytkowników) zaczynasz uchodzić za eksperta.
A, jeszcze taki szczegół – profil na YouTube mile widziany, obowiązkowy wręcz! Wszak swoje tezy trzeba czymś poprzeć – najlepiej filmikiem zawierającym jakąś animację, grafikę, nagranie wideo, etc. Tak, żeby przyciągnąć uwagę dyskutujących w możliwie największym stopniu.
Na tym etapie pisania coraz bardziej wydaje mi się, że ten tekst zamieni się za chwilę w kolejny artykuł o dezinformacji – ale przecież często w taki właśnie sposób działają dezinformatorzy, zwykle nie zdający sobie sprawy ze szkodliwości swojej działalności i mający mylne przeświadczenie o własnej nieomylności.
Teraz szybkie spojrzenie na najpopularniejsze polskie fora o tematyce około- i paranormalnej. Jednymi z najczęściej poruszanych tematów są te o Nowym Porządku Świata, ataku na World Trade Center oraz te o supertajnej amerykańskiej broni HAARP. Wszędzie trafisz na tematy o tym, że rząd USA czy tajny Klub Bildeberg próbują przejąć władzę nad światem, że w WTC podłożono bomby, a Usama Ibn Ladin jest niewinny, a ostatnio – że przyczyną tragicznych w skutkach trzęsień ziemi w Chile i na Haiti jest supertajna amerykańska broń HAARP, która jest tajna (a może i nie), swoim działaniem łamie prawa fizyki, a wszyscy, którzy o niej wiedzą (oh, pardon! WIEDZIELI), już dawno wąchają kwiatki od spodu.
Jednym z dłużej utrzymujących się przy życiu gorących tematów była sprawa komety Schwassmann-Wachmann 3, która w 2006 roku podzieliła się na fragmenty, a jeden z nich – kawał kosmicznego śmiecia wielkości ciężarówki – miał uderzyć w Ziemię. Temat podchwycił Eric Julien, były francuski kontroler wojskowy. Gość ów założył stronę internetową zatytułowaną „Jak przeżyć 26 maja 2006 roku”, na której publikował kolejne, coraz to dłuższe artykuły i przedstawiał obszerne analizy mające potwierdzać „nieuchronną katastrofę, która może zrujnować życie na Ziemi”. Pomogło mu w tym wiele osób, które uwierzyły w prezentowane przez niego rewelacje i nawet tłumaczyły na inne języki treści umieszczane przez Juliena (również na język polski). Rozpętała się, można by rzec, ogólnointernetowa wrzawa, która na chwilę przyćmiła nawet rewelacje o roku 2012 prezentowane przez Patricka Geryla!
Minął 26 maja 2006 roku. Dzień jak co dzień, nic specjalnego. Mijały kolejne dni. I nic, jedno wielkie nic. Forum na stronie Erica Juliena powoli traciło użytkowników. I nagle – ejże, co się dzieje? Forum zostało shackowane! Parę godzin później okazało się, że jakiś cieć malinowy usunął z niego wszystkie posty. Ktoś próbuje ukryć prawdę i nie dopuścić do tego, by ludzkość dowiedziała się o nadchodzącej zagładzie! Tylko kto by tego chciał? Czyżby rząd USA, a może tajny klub Bilderberg? Takie i podobne podejrzenia sprawiły, że sprawa komety Schwassmann-Wachmann 3 (która już dawno ominęła Ziemię, nie czyniąc jej większej szkody) znów odżyła – na szczęście, tylko na chwilę, by w końcu ucichnąć.
Podobnie ma się sprawa z filmami udostępnianymi w serwisach typu YouTube – masa tekstu, zbliżenia, zwolnienia, strzałeczki, kropeczki, animacje, fachowe pojęcia, itd. Często zdarza się, że autor filmiku czy jakiegośtam innego materiału przytacza w nim wszystkie ewentualne wątpliwości, jakie przyjdą mu do głowy, po czym każdą z nich usiłuje rozwiać. Wszystko po to, by przekonać oglądającego i uczestniczącego w dyskusji do stawianych przez autora stwierdzeń. Użytkownicy często jarają się tym, co widzą i czytają, i nabierają przekonania, że ktoś przekazuje im pilnie strzeżoną tajemnicę.
Masz zamknięty umysł, niegodziwcze!
Co jest szczególnie denerwujące to to, że tacy „poszukiwacze prawdy” często operują dużą ilością pojęć naukowych, których – jak się później okazuje – sami nie rozumieją. Zupełnie jak w pewnym śląskim dowcipie, w którym sztygar przychodzi do górników i prawi im homilię pod tytułem: „Suchejcie górniki, te kiere mie rozumiom to som ludzie inteligentne, a te co mie nie rozumiom to mie mogom w dupa pocałować i vice versa!”. Często osoba naprawdę obznajomiona z poruszaną tematyką, ujrzawszy dzieło „poszukiwacza prawdy”, puka się w czoło, stwierdzając ze zgrozą, że delikwent nie posiada nawet elementarnej wiedzy na temat tego, o czym pisze.
Tacy ludzie, o ile udzielają się na forach od dłuższego czasu i zgadza się z nimi całkiem spora grupa użytkowników, po pewnym czasie zaczynają uchodzić za ekspertów. Z czasem zakładane przez nich tematy zaczynają być coraz dłuższe i zawierać wykresy, analizy, wyjaśnienia, dlaczego tak a nie inaczej, pojawia się w nich również bardzo dużo naukowego i pseudonaukowego slangu i określeń typu „nauka sprzed kilku lat jest przestarzała” bądź „najnowsze odkrycia są ukrywane”. Wszystko po to, żeby tekst był długi i brzmiał mądrze, gdyż wówczas szansa na przekonanie do swoich racji zwykłego chlebojada niepomiernie wzrasta.
Pojawia się odpowiedź. Zawiera jakieś wątpliwości. Alarm, alarm, potrzebna interwencja! Autor tematu więc odpisuje i wszelkie wątpliwości usiłuje rozwiać. Pojawiają się kolejne odpowiedzi, dyskusja się rozwija. Ktoś przytaknie, ktoś coś potwierdzi „na podstawie własnych doświadczeń”, ktoś stwierdzi, że „jest ok., ale…”. Generalnie do tego momentu większość dyskutujących zgadza się z autorem tematu.
Nagle jednak pojawia się element wielce niepożądany – osoba, która ośmiela się wyrazić zdanie zgoła odmienne od tego wyznawanego przez „eksperta” i „poszukiwaczy prawdy”. Przedstawia swoje wątpliwości, wytyka „ekspertowi” błędy, pomyłki, prostuje jakieś informacje. Często ów „element” ma rację w danej sprawie lub przynajmniej jest bardziej od „eksperta” obeznany w poruszanym temacie.
W odpowiedzi na „wybryk” „elementu” „ekspert” i „poszukiwacze prawdy” przypuszczają atak. W ruch lecą ostre słowa, a niejednokrotnie wręcz inwektywy i wulgaryzmy, a „element” dowiaduje się, że ma zamknięty umysł, jest głupi, nic nie wie i wierzy w „oficjalną (czytaj: kłamliwą jak szlag) wersję wydarzeń”. No, może jeszcze tego, że ma nadmuchane ego i ze swoim poziomem wiedzy (która w opinii „eksperta” jest „brakiem elementarnej wiedzy”) powinien spadać na drzewo i banany prostować.
Ogólnie rzecz ujmując, jeśli jesteś takim właśnie „elementem”, który naprawdę coś wie i chce wnieść do dyskusji coś nowego, to jeśli trafisz na forum opanowane przez jednego lub kilku „ekspertów”… to zginiesz marnie, przytłoczony masą pseudoargumentów i obrzucony stekiem „mądrych” bzdur…
Sytuacja wygląda podobnie w przypadku wielu blogów i stron internetowych. Tu również właściciel może dowoli publikować stworzone przez siebie treści i wyrosnąć na „eksperta w dziedzinie”, tworząc przy tym wrażenie, że przekazuje czytelnikom pilnie strzeżony sekret, za ujawnienie którego grożą poważne konsekwencje. Właściciel bloga ma w ręku również przepotężne narzędzie – panel do moderowania komentarzy. Jeśli któryś komentarz się nie spodoba, można go usunąć lub zedytować. Można go też zatwierdzić – najwyżej autor bloga bądź też jego czytelnicy zjadą autora takiego komentarza jak psa.
Sztuka filtrowania bzdur
Pisząc ten artykuł, bynajmniej nie mam zamiaru dyskredytować tych, którzy udzielając się na forach dyskusyjnych i stronach internetowych przekazują naprawdę wartościową wiedzę, popartą solidnymi argumentami, i są naprawdę obznajomieni z poruszaną tematyką. Takich osób – dzięki Bogu! – jest naprawdę sporo i chwała im za to, co robią.
Niestety, ich praca spotyka się z zainteresowaniem dużo rzadziej, niż „dokonania” „ekspertów” piszących o teoriach spiskowych i „ukrywaniu prawdy”. Zwykle dyskutant naprawdę mający pojęcie na dany temat jest w dyskusji pomijany, gdyż prezentowane przez niego poglądy i treści mijają się z tym, w co wierzy większość użytkowników. For, na których ta sytuacja jest zgoła odmienna, jest niestety niewiele – najczęściej są to fora, które spokojnie można nazwać elitarnymi z uwagi na mniejszą popularność i małą ilość piszących na nim użytkowników. Fora dużo popularniejsze oblegane są zwykle przez „neokidziarnię”, która „prawdę” prezentowaną przez „ekspertów” przyjmuje za dobrą monetę, a wszystko, co stoi w sprzeczności z ową „prawdą” (nawet jeśli są to dobrze ugruntowane fakty), stanowczo odrzuca.
Przeglądając strony i fora dyskusyjne, szczególnie te najpopularniejsze, musimy umieć oddzielić prawdę od „prawdy”. Nie wolno nam przyjmować wszystkiego za pewnik. Filtrowanie oczywistych bzdur to w Internecie sztuka niełatwa, gdyż często dajemy się zwieść osobom wymądrzającym się na jakiś temat, o którym tak naprawdę nie mają zielonego pojęcia. Warto, w miarę możliwości, zajrzeć do fachowej literatury i w ten sposób sprawdzić, czy autorzy czytanych przez nas treści w ogóle wiedzą, o czym piszą – najczęściej tylko w ten sposób uda nam się oddzielić prawdę od „prawdy” i wyłowić z internetowego morza informacji rzeczy naprawdę ciekawe, dobrze ugruntowane i warte uwagi.
mam takie same a przynajmniej bardzo zbliżone poglądy. przypuszczam ze to ty krytykowaleś moje działania na domenie o tłumaczeniach internetowych. nie obraziłem się. ale szukam takiego człowieka jak ty do propagowania idei przyjaznego internetu. napisz do mnie. wiesz gdzie.
wacek bielecki
Nie przypominam sobie, abym kogokolwiek krytykował na stronie o tłumaczeniach.