Klontfa autobusu linii 40

przez |

Próbując dostać się na uczelnię napotykam czasami na problem pod tytułem uciekający autobus linii 807. Zmuszony jestem więc czekać na następny – obłożony klątwą autobus linii 40…

Dlaczego klątwą? Ano dlatego, że zawsze (słownie: ZAWSZE! a może „za jakie wsze”? nevermind…), gdy jadę tym autobusem, musi, po prostu musi się wydarzyć jakieś takie „małe gówno”, które opóźni mój przyjazd na uczelnię…

A to autobusowi silnik zgaśnie, a to kierowca szarżuje tak, że podczas hamowania wszyscy stojący pasażerowie wykonują na rurach taniec go-go, a to mu się drzwi popsują (z zepsutymi otwartymi drzwiami autobus nie może ruszyć, bo system bezpieczeństwa blokuje odjazd), a to wśród pasażerów trafi się jakaś jednostka „umilająca” jazdę innej jednostce lub ogółowi społeczeństwa…

No i dzisiaj taka jednostka się przytrafiła. Była ubrana tak niesugestywnie, włosy miała tak ułożenie nieułożone i minę miała tak nietęgą, że trudno było określić płeć. Ponieważ jednak głos owa jednostka miała niechrypliwy, przyjmijmy, iż była to samica (jeszcze nie kobieta, ale niewątpliwie człowiek! bo stała na dwóch nogach).

Jazda przebiegała spokojnie. Wszyscy pasażerowie stali bądź siedzieli i podziwiali scrolling krajobrazu za oknem. Gdy jednak busik z nami w środku zbliżył się do Sosnowca i stanął na jednym z przystanków, stała się tragedia – autobus stanął!

Tak. Stanął. Na przystanku. I to na dłuuugo, bowiem w przednich drzwiach stanęła samica i rozpoczęła dłuuugą jak srajtaśma i interesującą jak wykład Kononowicza dyskusję na temat najwyższego stopnia bezsensowności obowiązku pokazywania biletu kierowcy podczas wsiadania…

Każdy normalny człowiek, wsiadając do autobusu, robi mega szpan – patrzcie ludzie, bilet kupiłem! Samica jednak, mimo iż twierdziła, że bilet posiada, za cholerę nie chciała go pokazać. „Mam, ale nie pokażę, bo nie ma po co”, stwierdziła. Gdy pogaduszka zaczęła się przeciągać w czasie, kierowca zastosował technikę pod tytułem „mam telefon i nie zawaham się go użyć”.

To jednak na samicy nie zrobiło najmniejszego wrażenia i zmieniła temat dyskusji na „a pan kierowca powinien mi okazać szacunek”.

Tu już wszystkim, zarówno kierowcy jak i pasażerom, zaczęły puszczać nerwy. Samicę gówno w dupie obchodziło, czy ktoś jedzie do chorego dziecka, czy do pracy, czy na uczelnię czy gdziekolwiek – stała i wrzeszczała na kierowcę, ile wlazło, grożąc przy tym, że… napisze skargę do KZK GOP! Bo kierowca „niekulturalny” i „jest ze wsi, mimo iż twierdzi że jest z miasta”.

I tu, gdyby ta historia była zmyślona, może walnąłbym jakiś megazaj**isty koniec, jakąś płentę z powerem… ale nie walnę. Samica widocznie się zmęczyła i sobie poszła. A my, odetchnąwszy z ulgą, ruszyliśmy w dalszą trasę, szukać szczęścia w trzewiach Zagłębia (Zagłąbia?).

A ja pozwoliłem sobie fragment całego zajścia nagrać na dyktafonie… o, proszę, pod tym linkiem jest nagranie. 🙂

UPDATE: Musiałem wrzucić nagranie na youtube, bo kutasofony z Wrzuty usuwają WSZYSTKO oprócz muzyki… linka uaktualniłem.

Jeden komentarz do „Klontfa autobusu linii 40

  1. Anonymous

    Bez sensu. Bilet przy wejściu okazuje się tylko w PKS-ie, a nie w MZK

Możliwość komentowania została wyłączona.